Polub nas na Facebook'u

niedziela, 28 sierpnia 2016

La Orotava, Garachico, Teide nocą


Przedostatni dzień wyjazdu, miał być spokojnym szwendaniem się po Orotavie i kąpaniem w naturalnych basenach w Garachico. Wyszło jak zwykle....
La Orotava jest znana przede wszystkim z charakterystycznych domów z balkonami. Część z nich jest przerobiona na muzea, gdzie za niewielką opłatą można oglądać wnętrza tych domów, wystawy strojów ludowych itp. Na nas te domy nie wywarły większego wrażenia, nie płaciliśmy za wejścia na teren muzeów. Pochodziliśmy trochę po mieście i zajrzeliśmy do muzeum Gofio (Molino de Gofio). Gofio to mąka z różnych rodzajów zbóż, które przed zmieleniem są prażone, dzięki czemu mają charakterystyczny smak i aromat. Codziennie zajadaliśmy się Gofio na śniadanie- wymieszane z mlekiem lub jogurtem i owocami smakuje wyśmienicie. Tam też kupiliśmy gofio, żeby przywieść je do Polski.

















Następnie, udaliśmy się do Garachico. Kiedyś to miasto zalała wulkaniczna lawa, dzięki czemu dziś są tam naturalne baseny, które wypełnia woda wlewająca się z oceanu. Teraz jest to racze turystyczne kąpielisko- między kraterami są położone kamienne chodniki i place, na których można się rozłożyć i opalać. Warto zabrać ze sobą maskę z rurką- mimo, że nie ma tam rafy koralowej, są skałki i trochę rybek.
I kraby, mnóstwo krabów na skałach.

Jako, że jest to turystyczne miejsce, nie wytrzymaliśmy tu długo. Wyjątkowo, wróciliśmy na obiad do hotelu, po czym  wyruszyliśmy do Icod de Los Vinos. To miasteczko z kolei, słynie z lokalnych alkoholi, których degustacje odbywają się w wielu sklepach z lokalnym produktami. Inna atrakcją tego miejsca, jest stuletnia dracena: Drago Millearo. Znajduje się ona na terenie parku, gdzie wstęp kosztuje ok 5 euro. Nie warto płacić tych pieniędzy ponieważ dużo lepszy widok na to drzewo jest z placu Świętego Marka. Plac też jest przyjemnym miejscem do spędzenia popołudnia.




Drago Millearo




Słońce było jeszcze dosyć wysoko, więc wpadliśmy na szalony pomysł: wjechać na wulkan Teide nocą! Biura turystyczne oferują wycieczki "Teide by Night". Obejmują one transport na teren parku, oglądanie tam zachodu słońca z lampką szampana, kolację, a po zmroku oglądanie gwiazd. Taka przyjemność kosztuje 80-100 euro (jak łatwo przeliczyć- ok 400 zł). Posiadając auto, sami mogliśmy wjechać na teren parku, podziwiać zachód słońca i gwiazdy, bez żadnych dodatkowych opłat. Startowaliśmy z Puerto de la Cruz, więc mieliśmy okazję spytać miejscowych, którzy organizują te wycieczki, czy dziś jest dobry dzień żeby tam jechać oglądać gwiazdy i czy zdążymy jeszcze dojechać na zachód słońca. Nie widzieli żadnych przeszkód. Wjeżdżając odpowiednio wysoko, znajdujemy się poza zasięgiem świateł miast- zbocza wulkanu Teide są wolne od zanieczyszczeń światłem. Właśnie dlatego przy dobrej pogodzie, wspaniale widać tu rozgwieżdżone niebo.
Tym razem wjechaliśmy w pobliże krateru, od innej strony niż pierwszym razem, drogą która ma miano najpiękniejszej trasy na Teneryfie: Bella de esperanza.
Formacje skalne przy trasie.
Po drodze mijaliśmy obserwatorium astronomiczne. Mieliśmy nadzieję, że może uda nam się tam wejść, ale cały teren obserwatorium był otoczony drutem kolczastym, jak teren wojskowy.



Wjeżdżając na teren parku nie mijaliśmy żadnego samochodu, co nas mocno zaniepokoiło. Mieliśmy zamiar oglądać zachód słońca z budynku dolnej stacji kolejki, gdzie znajduje się też restauracja. Niestety, wszystko było zamknięte... Postanowiliśmy spróbować szczęścia w schronisku, w którym zatrzymaliśmy się schodząc z Teide za pierwszym razem- Canada Blanca. Było już późno, więc byliśmy głodni. Chcieliśmy zjeść kolację, podziwiając gwiazdy. Tu spotkało nas kolejne rozczarowanie. Nie wiedzieć czemu, tym razem Teide był dla nas również nieprzychylny. Zachmurzenie, które wcześniej nie wydawało się duże, po zmroku zakryło całe niebo. Nie było widać ani jednej gwiazdy. Byliśmy sami w środku wielkiego rezerwatu, w zupełnej ciemności, a jedynymi samochodami jakie nas mijały, były patrole strażników parku. Straciwszy nadzieję na oglądanie gwiazd, chcieliśmy się chociaż najeść i ogrzać, bo noc na takiej wysokości, do ciepłych nie należy...
Tyle, jeżeli chodzi, o piękne widoki...

Tutaj kolejna przeszkoda- knajpa przy Canada Blanca była zamknięta, restauracja przy hotelu, wydawała posiłki tylko dla gości którzy tam nocowali, więc zostaliśmy wyproszeni. Jedyną opcją na posiłek był bar, który serwował głównie drinki, ale na nasze szczęście, mieli też w ofercie kanapki na ciepło z kurczakiem i czekoladę na gorąco. Zjedliśmy to, próbując się trochę rozgrzać i w kompletnych ciemnościach skierowaliśmy się w powrotną drogę. Cały czas czuliśmy się bardzo nieswojo, jadąc w środku nocy przez opuszczony teren parku. Uspokoiliśmy się dopiero, gdy dojechaliśmy do pierwszego miasta. Teraz uśmiechamy się pod nosem ze tej historii, ale wtedy byliśmy naprawdę mocno spanikowani.
Dwa podejścia do ujarzmienia wulkanu- oba zakończone nie powodzeniem. Czy żałujemy? Oczywiście, że nie! Moglibyśmy w tym czasie siedzieć przy hotelowym barze i pić kiepskie, rozcieńczane alkohole, ale wtedy każdy dzień był by taki sam. Nie mielibyśmy co wspominać, nie poczulibyśmy tej adrenaliny. Żałowalibyśmy, że będąc na Teneryfie przegapiliśmy tyle ciekawych miejsc i przygód. A tak, mimo, że obie wyprawy nie do końca przebiegły po naszej myśli, zrealizowaliśmy je i jesteśmy bogatsi o te doświadczenia ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz