Polub nas na Facebook'u

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

La Laguna, Półwysep i Przylądek Teno

Ostatni dzień wyjazdu- niedziela. Przed południem kierujemy się do La Laguny, gdzie namacalnie czuje się niedzielną, leniwą aurę. Mieszkańcy spacerują po mieście, relaksują się w knajpkach, wychodzą z kościołów. Też dajemy się ponieść tej atmosferze, krążąc niespiesznie po mieście. Przysiadamy w knajpce żeby spróbować hiszpańskich churros z gorącą czekoladą.







Bardzo miła niespodzianka- pomnik Jana Pawła II w La Lagunie

Po pobycie w La Lagunie, przemieszczamy sie na masyw Teno. Dojeżdżamy samochodem do Playa de Teno, skąd schodkami schodzimy do samej plaży. Jesteśmy tam chyba jedynymi turystami. Jest to miejsce, gdzie mieszkańcy przychodzą całymi rodzinami, odpocząć w niedzielne popołudnie.
Zachmurzenie, które poprzedniego dnia, nie pozwoliło nam oglądać gwiazd na Teide, przybrało jeszcze na sile. Niebo jest pokryte warstwą chmur, a w powietrzu unosi się coś a'la mgła. Nie mniej jednak jest ciepło i spacerujemy sobie plażą wśród tubylców.





 Po pewnym czasie kończy się piaszczysta plaża i pojawiają się duże kamienie. Nie przejmujemy się nimi i idziemy dalej. Przez to, że trudniej się tedy idzie, nie mijamy już prawie żadnych ludzi. Po raz kolejny na tym wyjeździe, docieramy do bezludnej plaży. Atmosfera, która tu panuje jest niesamowita. Powietrze jest senne i ciężkie od mgły. Kładziemy się na piasku i po prostu usypiamy. Budzi nas coraz gęstsza mgła, która schodzi z gór. Czujemy się przez to nieswojo, więc, zbieramy manatki i wracamy do auta.





niedziela, 28 sierpnia 2016

La Orotava, Garachico, Teide nocą


Przedostatni dzień wyjazdu, miał być spokojnym szwendaniem się po Orotavie i kąpaniem w naturalnych basenach w Garachico. Wyszło jak zwykle....
La Orotava jest znana przede wszystkim z charakterystycznych domów z balkonami. Część z nich jest przerobiona na muzea, gdzie za niewielką opłatą można oglądać wnętrza tych domów, wystawy strojów ludowych itp. Na nas te domy nie wywarły większego wrażenia, nie płaciliśmy za wejścia na teren muzeów. Pochodziliśmy trochę po mieście i zajrzeliśmy do muzeum Gofio (Molino de Gofio). Gofio to mąka z różnych rodzajów zbóż, które przed zmieleniem są prażone, dzięki czemu mają charakterystyczny smak i aromat. Codziennie zajadaliśmy się Gofio na śniadanie- wymieszane z mlekiem lub jogurtem i owocami smakuje wyśmienicie. Tam też kupiliśmy gofio, żeby przywieść je do Polski.

















Następnie, udaliśmy się do Garachico. Kiedyś to miasto zalała wulkaniczna lawa, dzięki czemu dziś są tam naturalne baseny, które wypełnia woda wlewająca się z oceanu. Teraz jest to racze turystyczne kąpielisko- między kraterami są położone kamienne chodniki i place, na których można się rozłożyć i opalać. Warto zabrać ze sobą maskę z rurką- mimo, że nie ma tam rafy koralowej, są skałki i trochę rybek.
I kraby, mnóstwo krabów na skałach.

Jako, że jest to turystyczne miejsce, nie wytrzymaliśmy tu długo. Wyjątkowo, wróciliśmy na obiad do hotelu, po czym  wyruszyliśmy do Icod de Los Vinos. To miasteczko z kolei, słynie z lokalnych alkoholi, których degustacje odbywają się w wielu sklepach z lokalnym produktami. Inna atrakcją tego miejsca, jest stuletnia dracena: Drago Millearo. Znajduje się ona na terenie parku, gdzie wstęp kosztuje ok 5 euro. Nie warto płacić tych pieniędzy ponieważ dużo lepszy widok na to drzewo jest z placu Świętego Marka. Plac też jest przyjemnym miejscem do spędzenia popołudnia.




Drago Millearo




Słońce było jeszcze dosyć wysoko, więc wpadliśmy na szalony pomysł: wjechać na wulkan Teide nocą! Biura turystyczne oferują wycieczki "Teide by Night". Obejmują one transport na teren parku, oglądanie tam zachodu słońca z lampką szampana, kolację, a po zmroku oglądanie gwiazd. Taka przyjemność kosztuje 80-100 euro (jak łatwo przeliczyć- ok 400 zł). Posiadając auto, sami mogliśmy wjechać na teren parku, podziwiać zachód słońca i gwiazdy, bez żadnych dodatkowych opłat. Startowaliśmy z Puerto de la Cruz, więc mieliśmy okazję spytać miejscowych, którzy organizują te wycieczki, czy dziś jest dobry dzień żeby tam jechać oglądać gwiazdy i czy zdążymy jeszcze dojechać na zachód słońca. Nie widzieli żadnych przeszkód. Wjeżdżając odpowiednio wysoko, znajdujemy się poza zasięgiem świateł miast- zbocza wulkanu Teide są wolne od zanieczyszczeń światłem. Właśnie dlatego przy dobrej pogodzie, wspaniale widać tu rozgwieżdżone niebo.
Tym razem wjechaliśmy w pobliże krateru, od innej strony niż pierwszym razem, drogą która ma miano najpiękniejszej trasy na Teneryfie: Bella de esperanza.
Formacje skalne przy trasie.
Po drodze mijaliśmy obserwatorium astronomiczne. Mieliśmy nadzieję, że może uda nam się tam wejść, ale cały teren obserwatorium był otoczony drutem kolczastym, jak teren wojskowy.



Wjeżdżając na teren parku nie mijaliśmy żadnego samochodu, co nas mocno zaniepokoiło. Mieliśmy zamiar oglądać zachód słońca z budynku dolnej stacji kolejki, gdzie znajduje się też restauracja. Niestety, wszystko było zamknięte... Postanowiliśmy spróbować szczęścia w schronisku, w którym zatrzymaliśmy się schodząc z Teide za pierwszym razem- Canada Blanca. Było już późno, więc byliśmy głodni. Chcieliśmy zjeść kolację, podziwiając gwiazdy. Tu spotkało nas kolejne rozczarowanie. Nie wiedzieć czemu, tym razem Teide był dla nas również nieprzychylny. Zachmurzenie, które wcześniej nie wydawało się duże, po zmroku zakryło całe niebo. Nie było widać ani jednej gwiazdy. Byliśmy sami w środku wielkiego rezerwatu, w zupełnej ciemności, a jedynymi samochodami jakie nas mijały, były patrole strażników parku. Straciwszy nadzieję na oglądanie gwiazd, chcieliśmy się chociaż najeść i ogrzać, bo noc na takiej wysokości, do ciepłych nie należy...
Tyle, jeżeli chodzi, o piękne widoki...

Tutaj kolejna przeszkoda- knajpa przy Canada Blanca była zamknięta, restauracja przy hotelu, wydawała posiłki tylko dla gości którzy tam nocowali, więc zostaliśmy wyproszeni. Jedyną opcją na posiłek był bar, który serwował głównie drinki, ale na nasze szczęście, mieli też w ofercie kanapki na ciepło z kurczakiem i czekoladę na gorąco. Zjedliśmy to, próbując się trochę rozgrzać i w kompletnych ciemnościach skierowaliśmy się w powrotną drogę. Cały czas czuliśmy się bardzo nieswojo, jadąc w środku nocy przez opuszczony teren parku. Uspokoiliśmy się dopiero, gdy dojechaliśmy do pierwszego miasta. Teraz uśmiechamy się pod nosem ze tej historii, ale wtedy byliśmy naprawdę mocno spanikowani.
Dwa podejścia do ujarzmienia wulkanu- oba zakończone nie powodzeniem. Czy żałujemy? Oczywiście, że nie! Moglibyśmy w tym czasie siedzieć przy hotelowym barze i pić kiepskie, rozcieńczane alkohole, ale wtedy każdy dzień był by taki sam. Nie mielibyśmy co wspominać, nie poczulibyśmy tej adrenaliny. Żałowalibyśmy, że będąc na Teneryfie przegapiliśmy tyle ciekawych miejsc i przygód. A tak, mimo, że obie wyprawy nie do końca przebiegły po naszej myśli, zrealizowaliśmy je i jesteśmy bogatsi o te doświadczenia ;)

sobota, 27 sierpnia 2016

Wulkan Teide


Najwyższy szczyt Hiszpanii znajduje się właśnie na Teneryfie. Pico del Teide jest aktywnym, chodź uśpionym wulkanem i wznosi się na wysokość 3718 m n.p.m. Znajduje się na terenie parku Narodowego Teide wpisanego na listę UNESCO. Teide znajduje się w samym sercu wyspy i determinuje warunki jakie panują na wyspie.  Na północ od szczytu częściej występują opady i dlatego ta część wyspy obfituje w bujną roślinność. Południowa część przeciwnie- deszcze są tu rzadkością, więc krajobraz jest tu zupełnie inny.
Aby wejść na sam szczyt Pico del Teide, potrzebne jest specjalne zezwolenie, wydawane przez Ministerio de Medio Ambiente. Obowiązuje ono na konkretny dzień i godzinę. Można uzyskać je również drogą elektroniczną (www.reservasparquesnacionales.es), o ile znamy dokładny czas swojego ataku na szczyt. My do ostatniego dnia nie wiedzieliśmy kiedy się tam wybierzemy, więc opcja zdobywania szczytu odpadła w przedbiegach. Nie zrezygnowaliśmy jednak zupełnie z trekkingu po Parku. 




Dostępnych jest również kilka typowo turystycznych opcji : wjechanie kolejką linową na wysokość 3555 m n.p.m.(bilet w obie strony 27 euro)  i podziwianie stamtąd panoramy parku i całej Teneryfy. W pogodne dni widać stamtąd nawet pobliskie wyspy. Jeżeli nie chcemy wydawać 20 euro, można objechać wulkan trasą TF-38 i TF-21 biegnącą na terenie parku i pocykać sobie fotki przy miradorach i księżycowych krajobrazach. Wycieczki organizowane przez biura podróży reklamowane jako "Księżycowa wyprawa" ograniczają się właśnie do wjechania autokarem na teren parku i wypuszczenia turystów na zrobienie sobie kilku fotek na wulkanicznym popiele, który faktycznie tworzy księżycowy krajobraz. To w tym właśnie miejscu,według przewodników, kręcono gwiezdne wojny, co dodatkowo ma przyciągnąć turystów. My też nie omieszkaliśmy cyknąć sobie fotek w tym miejscu, ale gdyby do tego miała ograniczać się nasza wyprawa na Teide, to nie opłacałoby się pokonywać tych kilometrów.



Mówi się że w górach najlepsza pogoda jest z samego rana, jest najmniejsza szansa opadów itd. Kilka dni wcześniej kontrolowaliśmy pogodę na szczycie, aby wybrać się tam w dzień, kiedy będzie najmniejsza szansa opadów i najmniejszy wiatr. Kiedy zapadła decyzja że jedziemy, ruszyliśmy wcześnie rano,żeby wjechać na górę w miarę wcześnie. Kolejka zatrzymuje się na wysokości ponad 3,5 tysiąca m n.p.m i zdawaliśmy sobie sprawę z tego że będzie tam dosyć zimno. Z tego miejsca są dostępne 3 trasy widokowe: szlak nr 11 do miradora de la Fortaleza: 25 min, szlak nr 12- do Pico Viejo: 40 min., szlak nr 10: Telesforo Bravo- prowadzący na sam szczyt, trasa zajmuje 40 min i ze względu na dużą wysokość i opary siarki wydobywające się z krateru, może być nie lada wyzwaniem. Gdy tam dotrzemy będziemy mogli zajrzeć do wnętrza krateru wulkanu, a Ci którzy będą już tam o świcie, zobaczą ogromny cień wulkanu rzucanego na morze. Żeby zameldować się tam tak wcześnie, trzeba nocować w schronisku: Refugio de Altavista (cena za no 25 euro). Schronisko otwiera się o godzinie 17, sypialnie o 19. Trzeba je opuścić przed 7.30, ponieważ jest zamykane o 8.00. Są 2 opcje, by tam dotrzeć: łatwiejsza: wjeżdżamy kolejką na jej górną stację, kierujemy się najpierw szlakiem nr 11, na punkt widokowy Fortaleza, i stamtąd szlakiem nr 7 do schroniska. Stopień trudności jest średni i trasa zajmuje tylko godzinę. Druga opcja:docieramy do początku szlaku nr 7 z drogi TF-21 i stamtąd kierujemy się prosto do schroniska. Trasa jest wymagająca i przejście zajmuje 4-5 godzin. Trzeba zaplanować wyprawę tak, by dotrzeć do schroniska przed godziną 22. Osoby, które nocują w schronisku, nie potrzebują zezwolenia na atakowanie szczytu, ponieważ jest ono wydawane automatycznie przy nocowaniu na terenie Parku. Jest to najlepsza opcja dla ludzi kochających takie przygody: nocleg na wysokości 3270 m n.p.m., pobudka przed świtem, wędrówka na szczyt i podziwianie wschodu słońca z dachu Hiszpanii! Mistrzostwo Świata! Serce mi się kraja jak teraz o tym piszę...Jeżeli dane nam będzie jeszcze wrócić na Teneryfę, będzie to pierwsza rzecz jaką zrobimy! Czemu nie zrealizowaliśmy tego planu wtedy? Za słaby research...Nie doczytaliśmy, że jeżeli zanocujemy w schronisku, nie potrzebujemy zezwolenia. Żaden przewodnik nie zawiera takiej informacji, ale wystarczyło dobrze przewertować stronę https://www.volcanoteide.com/pl Wielka, wielka szkoda, ale przynajmniej mamy po co tam wrócić ;)





Ale wróćmy do konkretów. Po zakupieniu biletów, wsiedliśmy do kolejki, która w 8 min pokonuje 1200 metrów przewyższenia. Na górnej stacji kolejki zameldowaliśmy się o godzinie 10.45. Ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu, zamiast wspaniałej panoramy na wulkaniczny krajobraz, a nawet okolicznych wysp, widzieliśmy tylko na wyciągnięcie ręki. Mgła zupełnie ograniczała widoczność. Byliśmy przygotowani na niską temperaturę, ale wyobrażać sobie to jedno a doświadczyć to drugie. Od razu wciągnęliśmy na siebie wszystko co mieliśmy ze sobą i zdeprymowani, ruszyliśmy szlakiem nr 11 do Pico Vejo, patrząc jedynie pod nogi, by się nie potknąć i nie zgubić szlaku w tej mgle. Szlak mimo zapewnień na stronie internetowej Parku narodowego, nie jest dobrze oznakowany. Pierwsza część trasy, to rumowisko wulkanicznych skał, dosyć monotonne, zwłaszcza jeżeli patrzy się tylko pod nogi.W niesprzyjających warunkach, Trasa na Pico Viejo zajęła nam niecałe 2 godziny.












 Od tej wysokości mgła zaczęła się nieco rozpraszać i widoczność stała się lepsza. Temperatura też poszła w górę wiec mogliśmy zrzucić z siebie trochę ubrań. Pluliśmy sobie w brodę, że może gdybyśmy tym razem się tak nie śpieszyli, wstali jak normalni ludzie na wakacjach i wjechali na szczyt trochę późnej, to mgła by zeszła i moglibyśmy się ciszyć wspaniałą panoramą. Nie było czasu na gdybanie. Przed nami była trasa do Roques de Garcia.
Gdy trochę się rozjaśniło, również krajobraz stał się ciekawszy; rozległe połacie wulkanicznego krajobrazu. Miejscami łączą się 3 widoki: góry, morze i pustynia. Gdzieniegdzie widać połacie zastygłej lawy, uformowane w różne kształty.















Formacje skalne Roques de Garcia to końcowy punkt naszej trasy. Stąd widać jak daleką trasę pokonaliśmy: za nami góruje majestatyczny i kapryśny Teide: bez ani jednej chmurki, ani śladu mgły. Robimy fotki i zachodzimy do restauracji przy Canada Blanca. Po drodze mijamy grupy turystów, dla których wycieczka ogranicza się do podjechania autem do Roques de Garcia i zrobieniu kilku zdjęć. 





 W Canada Blanca dojadamy resztę prowiantu i zasłużony deser: frappucino. Po takiej długiej trasie w wysokiej temperaturze, smakuje wyśmienicie! Dotarliśmy tam na godzinę 15, więc za nami były już 4 godziny marszu. Buty trekkingowe może dają lepszą stabilizację, ale w upale zdają się ważyć sto kilo i utrudniają marsz. Został nam do pokonania ostatni, mało ciekawy odcinek asfaltowej głównej drogi, by wrócić po samochód. Byliśmy trochę zmęczeni, a upał nie odpuszczał. Mogliśmy czekać ponad godzinę na autobus, który podrzuciłby nas w miejsce gdzie zostawiliśmy auto, ale woleliśmy złapać stopa. A raczej pseudo stopa, bo po prostu zapytaliśmy ludzi w restauracji czy będą jechać w tamtą stronę i czy mogą nas podrzucić. Dziewczyna, do której się zwróciliśmy, była młodą angielką, która nocowała w Canada Blanca i mimo, że nie jechała w tamtą stronę i w ogóle nie miała w planach wyjazdu, zaprosiła nas do auta i podrzuciła tam gdzie chcieliśmy. 



W aucie zrzuciliśmy ciężkie buty i cieplejsze ciuchy i od razu odzyskaliśmy energię. W drodze powrotnej, zatrzymaliśmy się jeszcze przy miradorze z księżycowym krajobrazem.



Po tej wyprawie pozostał w nas wielki niedosyt. Pomijając nawet nie zdobycie samego szczytu, mgła odebrała nam całą przyjemność z pobytu na tej wysokości i podziwiania panoramy Teneryfy.  Sam trekking w dół był bardzo ciekawą opcją. Po drodze wspaniałe krajobrazy, zupełnie inne od tych które widzieliśmy w górach Anaga, czy gdziekolwiek indziej. Jeżeli nie decydujecie się na zdobywanie szczytu, ta wersja trekkingu, która zrealizowaliśmy jest zdecydowanie do polecenia.
Ten niedosyt spowodował, że nie była to nasza ostatnia wizyta w Parku Teide na tym wyjeździe...